Kontakt
Archiwum
Archiwum z wyborów prezydenckich ("Strona
główna" i "O sobie" w całości bez zmian)
|
O sobie (Strona archiwalna z wyborów prezydenckich) Gdybym swoim życiorysem
obdzielił trzy osoby, to i tak każdy z nich byłby jeszcze bardzo
ciekawy. Więc najpierw krótko:
Strona będzie uzupełniana ciekawymi epizodami, których powyżej niejednokrotnie nawet nie wypunktowałem. To uzupełnianie będzie zaczynać się tu od „Dalej o sobie”. 15 kwiecień Dalej o sobie Pisanie o sobie tylko na pozór jest łatwe, bo nic tu nie trzeba wymyślać, ponieważ wszystko jest przecież ze wspomnień minionych faktów. Rzeczywistość nie jest jednak taka prosta, jeśli przy tym odsłania się swoje wnętrze do publicznej wiadomości. I nie dlatego to pisanie budzi opory, że mam coś do ukrycia, ale dlatego, że dzielę się swoim subiektywnym odczuciem zapisanym we własnej pamięci, które może być poczytane przez odbiorców na różne sposoby. Nadmierne i częste mówienie o sobie najczęściej świadczy o megalomani, a w najlepszym przypadku o skłonności do przechwałek. Nie chcę być posądzany o cokolwiek z tych rzeczy. O sobie napisałem już sporo powyżej i najchętniej bym na tym poprzestał, ale przecież zdecydowałem się na bardzo poważny krok, więc chcąc czy nie, muszę wszystko wyciągnąć do końca i wyjaśnić Państwu motywy tej na pozór bezsensownej decyzji, jaką jest kandydowanie w wyborach prezydenckich bez wsparcia jakiejkolwiek partii. Wbrew pozorom jestem realistą, więc nie zdziwię się, że niektórzy być może ten krok z mojej strony poczytają co najmniej za mało poważny, nawet jeśli zgadzają się, że nie wybieramy prezydenta partii lecz wszystkich Polaków. W tym „dalej o sobie” przybliżę Państwu kulisy tej w gruncie rzeczy niezwykłej decyzji. A więc chronologicznie: Zawsze twardo trzymałem swój polityczny kręgosłup przy polskich tradycyjnych wartościach, bo to nie tylko wyniosłem z domu, ale również od kołyski ciążyło na mnie wyjątkowo trudne fatum naszych dziejów. Odczułem to na własnej skórze jak mało kto, o czym w zasadzie na tej stronie już napomknąłem. Wychowywanie u dziadków o tradycyjnej i światłej polskości, zmiana nazwiska, ciężka praca, nielegalne dostanie się do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, a potem przeniesienie na wykładowcę do dzisiejszej Akademii Morskiej, gdzie na początku większość kolegów to przedwojenni oficerowie były twardą szkołą polityczną. Nie należałem do żadnej partii i nie angażowałem się w jakąkolwiek działalność partyjną (krótki epizod z PO w czasie ostatnich wyborów miał ten sam dzisiejszy cel), ale życie ciągle mnie w coś wplątywało. W zasadzie o dwóch tematach prawie nie pisałem: żyję, choć kilka razy nie powinienem już żyć, a drugi, jaki to ma związek z polityką i kandydowaniem w obecnych wyborach. Jeszcze przed ślubem, praktycznie z winy lekarzy, przewlekłe odmiedniczkowe zapalenie nerek i ponad półtora miesiąca w szpitalu, a ze szpitala zostałem wypisany po kilkukrotnym naleganiu z mojej strony i na własną prośbę (w szpitalu na Helu miałem szczęście trafić na dobrego doktora i wspaniałego człowieka) . Młody organizm zwalczył to, co dla doktora było prawie niezrozumiałe. W latach siedemdziesiątych 7 razy w szpitalu na Oddziale Ocznym - nawet ściągany płyn z gałki ocznej – zapalenie tęczówki nawrotowe na tle reumatycznym. Na Okulistyce za każdym razem leżałem potem miesiąc do półtora, bo oboje oczu wykazywało się wyjątkową opornością na działanie leków. Potem zapalenie stawu biodrowego i okropne bóle kręgosłupa. Było tak, że nie mogłem się podnieść ani przewróci na łóżku – rozpoznanie ZSSK (zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa). Bywało, by wstać musiałem najpierw z trudem przewrócić się na brzuch, opuści na klęczki na podłogę, a dopiero potem próbowałem się podnieść zaciskając z bólu zęby. Nie narzekałem nawet przed żoną, musiałem kupić laskę. Po raz pierwszy usłyszałem rozmowę pielęgniarki z doktorem – „szkoda chłopa, taki młody i trójka dzieci”. Orzeczenie III grupa inwalidzka. Nie poddałem się, a organizm walczył razem ze mną, samopoczucie znacznie się poprawiło. Zdecydowałem się na niezwykłą kurację – pójść w zimie na statek w ciepłe strony. Gdy pójdziesz do lekarza i narzekasz, to on zawsze znajdzie ci chorobę, ale jeśli idziesz do innego tylko po świadectwo zdrowia, bez książeczki w której są jakieś zapisy i twierdzisz, że jesteś zdrowy jak byk, to jest jakieś prawdopodobieństwo, że świadectwo otrzymasz. Tak się stało. Nie chciałem iść na wojnę na Zatokę Perską, odmówiłem mustrowanie na Athenian Wentcher i zamustrowałem na Athenian Xenophon, ale mimo to właśnie trafiłem na wojnę w Zatoce. Przez ponad trzy miesiące ciśnienie atmosferyczne nie spadało poniżej 1040, a termometr jakby się zaciął, bo nawet w nocy temperatura nie schodziła poniżej 25. Nic mi nie dolegało i los sprawił, że wbrew mojej woli spędziłem w ciepłym i suchym tropiku 11 miesięcy. W katastrofie Wentchera, gdzie odmówiłem mustrowania, wszyscy się spalili(33 osoby). Mnie przez 4,5 godziny i tak opłakiwali, nim się wyjaśniło, że jestem na Xenophonie. Gdy po powrocie spotkałem lekarza, który mówił kiedyś do pielęgniarki „szkoda chłopa…” bardzo się zdziwił, że nic mi nie dolega, wprost nie mógł w to uwierzyć. Opowiedziałem mu jak zafundowałem sobie kurację w suchym, pustynnym tropiku. Hmm – zastanawiał się doktor – ja takiej kuracji nie jestem w stanie nikomu zaordynować. Być może po takim leczeniu ZSSK ustąpi. I ustąpiło, skończyły się również problemy z tęczówką. Gdzieś po czterech latach znów trafiłem do szpitala, ale tym razem na Oddział Wewnętrzny. Robili różne badania i znów usłyszałem rozmowę lekarki z pielęgniarką „szkoda go, jeszcze młody. Te wskaźniki bezapelacyjnie potwierdzają nowotwór”. Przyjąłem to ze spokojem, bo to było już któryś raz, jak w prezencie podarowano mi życie, również na morzu. O Wentcherze już wspominałem, że wszyscy się spalili. Gdy na własne żądanie zszedłem z Nordfraktu statek się utopił. Na Nordbulku przeżyłem straszliwy hurikan poza wszelkimi skalami, co starczało na składane 18 stopni w skali Beauforta i to właśnie wtedy, gdy wszystko mogło się zdarzyć zrodził się pomysł startu w wyborach. A czy ktoś z Was słyszał tuż koło ucha świst ciężkiego haka odrzutowego przymocowanego do łańcucha grubości ręki, który strzela w górę razem z łańcuchem na wysokość około 30 metrów pod naporem dziesiątków ton? Parę centymetrów, a z głowy nie zostałoby ani śladu. Nigdy wcześniej o tym nie wspominałem, ale straszliwy świst i zimny powiew przy lewej skroni czuję do dziś! W ciągu ostatnich lat kilkakrotnie przechodziłem szczegółowe i rygorystyczne badania lekarskie w Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej. Po zebraniu wszystkich testów i wyników i po dokładnym przebadaniu pan docent ostatnio stwierdził – ma pan wyniki dwudziestolatka. Dobrymi genami jest pan obdarzony. Czy to nie dziwne, skoro tyle razy już się nade mną litowali? Morze uczy pokory i marynarze z natury są przesądni. Ze zrodzonego w niezwykłych okolicznościach postanowienia wewnętrznego, które jest takie bezwiedne i nie wiadomo skąd i dlaczego nie wolno zrezygnować. W 1995 r. w szaleńczym tempie przelewałem na papier zrodzoną w hurikanie książkę, która miała być swoistą przepustką, symboliką i życiorysem, już wtedy przygotowanym do startu w wyborach prezydenckich, ale bez cienia realnej możliwości, na szczęście trochę za późno. Wybory do parlamentu uważałem za ogniwo pośrednie, choć tak jak w „Poza układem” z góry wiedziałem, że prawdopodobieństwo wygrania wynosiło dokładnie zero i byłem tego w pełni świadomy, bo to wcale nie chodziło o parlament. Po każdych wyborach natychmiast ze spokojem i ufnością wypływałem w morze, bo byłem przekonany, że spełniłem obowiązek. Po pierwszej kadencji prezydenta Kwaśniewskiego też było wszystko wiadomo, ale niezwykły finał miały dla mnie wybory prezydenckie 2005. Tego nie rozumiem do dzisiaj. Coś nieprawdopodobnego: Miałem startować w wyborach prezydenckich tak samo jak dziś. 40 lecie ukończenia liceum i szkolny zjazd był miejscem, gdzie miałem oficjalnie to ogłosić. Do Mielca wyjechałem pociągiem, ale nim doszedłem do mamy nagle zaniemówiłem, całkowity nieżyt strun głosowych. Na koleżeńskim spotkaniu trzech klas mojego rocznika nie mogłem mówić nawet szeptem. Gdy mnie koleżanki i koledzy pytali, co się stało, próbowałem tłumaczyć, że jakieś zapalenie, a w końcu musiałem nawet najprostsze słowa pisać na kartce. Oczywiście, prób pisania o wyborach nie podjąłem. Zrozumiałem, że taka jest wola Opatrzności. Wygrał Lech Kaczyński. Nigdy ani przedtem, ani potem nie miałem żadnego zapalenia strun głosowych! I jeszcze jedno. O zgodę na wyjazd do Katynia zwróciłem się do Prezydenta Kaczyńskiego informując, że startuję w wyborach 2010 jako kandydat niezależny. Otrzymałem miejsce w pociągu specjalnym razem z Jego doradcą z funkcją ministra. Z trzech kandydatów w wyborach prezydenckich udających się na obchody 70 rocznicy Zbrodni Katyńskiej, do Katynia dotarłem sam. Mogę o tej niezwykłej symbolice mówić i krzyczeć. Czy można to wszystko zrozumieć? Jedno jest pewne - muszę walczyć do końca.
|